wtorek, 22 lutego 2011

Rahnip. Prolog I

Wiele razy Wasz Pevensie próbował założyć własną stronę, jednak płatne serwery to nie jego bajeczka. Dlatego też otwiera tego bloga, gdzie będzie publikował swoje opowiadania i przemyślenia :)

Po raz setny w sieci *dam dam dam* pierwszy prolog Rahnipa ^^

"...Z księgi Malonitów..."
Miejsce do którego nie dociera czas

"Posłuchajcie, Sunari, bóstwa, duchy i mieszkańcy Wód Zaświatów. Sprawczyni nieszczęść, śmierci, zniszczenia, okrucieństwa i przyczyna zmartwień naszej bogini dobra, została wreszcie zwyciężona. Jej zwycięstwa w walce ze słabymi osłabiły ją samą, dały jej poczucie siły i złudę bycia niepokonaną, a także sprawiły, że stała się nieostrożna. Tak, jak wielu przed, nie zdołała przewyższyć sił dobra i została wreszcie, po tysiącach lat szkodzenia innym, zesłana tam, gdzie zesłane zostają Zenari, demony zniszczenia. Niech stworzenia dobra, którym ona nigdy się nie stanie, odetchną z ulgą, gdyż Rijutsaka, bóstwo węży, została w końcu pokonana!".
- I teraz zapewne mają wybuchnąć owacje - rozległ się głos. Sinamuka oderwał się od swego przemówienia i odwrócił powoli. W drzwiach stał ubrany na czarno, trochę zasępiony młodzieniec o dużych błękitnych oczach i ciemnych włosach. Przez chwilę przez jego twarz przeleciał ironiczny uśmieszek, jakby sama jego obecność w tym miejscu była stratą czasu.
Sinamuka spuścił oczy i skłonił się lekko, tak jak nakazywała zasada Sunari, ale już nic więcej młodzieniec nie mógł od niego oczekiwać.
- Nie wysilaj się, przyjacielu - nowo przybyły zamrugał oczami i podszedł bliżej. Gdy stanął za plecami Sinamuki, duch światła spostrzegł, że jego włosy nie były takie ciemne jak się na początku mogło wydawać, a teraz dostrzegł w nich nikły rudawy odcień. - Podczas gdy ty przygotowujesz mowę pochwalną dla wysłanników Sunari, ja zaczynam mieć po dziurki w nosie tego całego zamieszania. Umarli zawracają mi głowę! Nie mam chwili spokoju.
- Oczywiście, bóstwo Kay, wszyscy muszą płacić - odparł Sinamuka, zwracając twarz z powrotem w stronę kartki. Pochwała wydała mu się nagle dziwnie krótka.
- Nie, nie sądzę - Kay, bóstwo świata zmarłych pokręcił głową. - Uwolnienie nas od Rijutsaki miało nas uwolnić od kłopotów.
- Nie, ono miało uwolnić od kłopotów May, twoją matkę. Demon węży w dalszym ciągu istnieje, a zmuszenie jej do odbycia kary będzie rzeczą trudniejszą niż ci się wydaje.
- Mnie się NIE wydaje - ton głosu Kaya świadczył o niezadowoleniu. - Do tej pory Rijutsaka w ogóle nie wpływała na moje życie, a teraz, kiedy ją w końcu ujęliście, wpływa na mnie bardziej niż zasada śmierci, która przecież wytycza tok moich zajęć.
- Nie zapominaj o mnie, bóstwo Kay - Sinamuka odwrócił się gwałtownie. - To ja jestem strażnikiem Kanti Lai i to na mnie spadnie przykry obowiązek przebywania w jej towarzystwie tysiąca lat, a później zmuszenia jej do przemiany.
Kay spostrzegł, że jego rozmówca jest jeszcze bardziej zdenerwowany niż on i przeszło mu przez myśl, ze może rzeczywiście wszyscy w jakiś sposób będą musieli zapłacić za swoje zwycięstwo.
- Rijutsaka jest już w Kanti - było to ni pytanie i stwierdzenie.
- Przeszła wstępną fazę oczyszczenia, czyli zneutralizowanie wewnętrznej agresji.
- Zneutralizowanie - prychnął Kay. - Nie lubię, gdy duchy używają wyrażeń śmiertelnych. Poza tym, zdaje mi się, że w jej przypadku pierwsza faza nie wystarczy, żeby całkowicie...zneutralizować jej przyzwyczajenia.
- Wiesz równie dobrze jak ja, bóstwo Kay, że Kanti Lai to prawdziwe piekło - powiedział z naciskiem Sinamuka. - Demony, które tam trafiają nigdy stamtąd nie wychodzą, jedynie wtedy, kiedy zaczyna się kara. Nawet Rijutsaka będzie musiała ulec.
- No nie jestem tego taki pewien - Kay skrzyżował ręce i obiegł wzrokiem pomieszczenie. Było całe zalane ciemną czerwienią, jak wszystko, co znajdowało się w pobliżu Kanti i krainy zmarłych. W miarę oddalania się od tych miejsc, światło zanikało. Strażnikiem tego światła był Sinamuka, duch obrońca, pilnujący schwytanych demonów, bóstw zniszczenia. Dopiero teraz, gdy Kay ujrzał wyraz zmęczenia na jego twarzy i niespokojne ruchy oczu, przypomniał sobie, że jego zadanie nie jest lekkie ani przyjemne.
Postanowił szybko powiedzieć mu to, co musi. Całe to zamieszanie, które spadło im na głowy nie było jego winą, a schwytanie Rijutsaki było konieczne i nieuniknione, jeśli chciało się zachować panowanie dobrych sił.
Przez chwilę panowała cisza, podczas której Sinamuka wydłużył trochę swoją pochwałę. Robił to głównie dla May, bo dla niego wysłannicy Sunari, zwani przez niego potępieńcami, nie zasłużyli po prostu na tego rodzaju nagrodę. To była ich praca i żyli jedynie po to, by służyć bogom, a poza tym za dużo czasu spędzali w królestwie zmarłych, co oczywiście odbijało się na ich zachowaniu. Prawie już zapomniał o tym, że za nim stoi Kay, kiedy młodzieniec położył mu dłoń na ramieniu.
- Li znowu zatopił doliny Malonitów - powiedział.
Przez chwilę Sinamuka nie siedział o czym on mówi, dopóki znaczenie tych słów nie dotarło do jego umysłu. Kay zmienił temat.
- On również powinien trafić do Kanti - odparł szybko, nie przestając pisać.
- Powinien trafić do Kanti? - głos Kaya był tak osobliwy, że Sinamuka zerknął na niego spode łba. Bóg zmarłych wpatrywał się przed siebie, a refleksy czerwonego światła odbijały się na jego twarzy. Przed nimi rozciągał się widok na przedsionek piekła nieśmiertelnych, powstały z niskich czerwonych skał, połyskujących dziwnym blaskiem. Kay patrzył jakby ponad nimi, próbując coś wypatrzyć, coś, co tylko on mógł widzieć.
- Tylko że nie jest Zenari - dodał Sinamuka.
- Ale zachowuje się jak demon.
- W chwili gdy Li przekroczy granicę między dobrem a złem i stanie się Zenari, osobiście go ześlę tam gdzie trzeba.
- Sinamuka, taka granica nie istnieje i nikt naprawdę nie wie, kiedy dobro staje się złem i na odwrót. Powinieneś to przemyśleć.
Sinamuka poderwał się z miejsca.
- To jakaś aluzja do mnie, bóstwo Kay?
- Kiedy ktoś zezwala na ukrócenie kary demonom, stwarza zagrożenie dla całkowitego ich uwolnienia.
To powiedziawszy ruszył ku wyjściu. Już stał w drzwiach, kiedy odwrócił się po raz ostatni.
- Ja naprawdę nie myślę jedynie o sobie - odwrócił się i opuścił pokój.
Sinamuka  zacisnął zęby z wściekłości i w przypływie gniewu zmiął kartkę z pochwałą w garści.
- Zadufany w sobie typ - syknął i cisnął kulkę w głąb czerwonego wąwozu, rozciągającego się już od wieków po wschodniej stronie siedziby bóstw. Kulka podskoczyła parę razy na kamieniach, aż w końcu wpadła w jakieś załamanie i znikła mu z oczu.

*
Tymczasem po zachodniej stronie siedziby bóstw, całkowitej przeciwności królestwa umarłych, w zalanym jasnym słonecznym światłem Domu Szczęścia trwała inna, zdecydowanie bardziej przyjacielska rozmowa, jednak i ona obracała się wokół wydarzenia, które na pewien czas wstrząsnęło życiem Sunari i duchów.
Białym tarasem, nad którym powiewały czerwone i białe flagi Dobra, szły dwie kobiety. Jedna, ubrana w białą suknię przewiązaną czerwoną szarfą była spokojna, a na jej twarzy widniał lekki ciepły uśmiech. Druga była dzieckiem; roześmiana zbierała kwiaty i co pewien czas zwilżała ich łodygi w małych szklanych fontannach.
- Nie uważasz, że to cudowne, May? - wołała, obracając się w koło i rozrzucając wszędzie różowe płatki. - Dusza się cieszy, gdy słońce tak świeci.
May pokręciła z rozbawieniem głową.
- Twoja dusza zawsze się cieszy, Tizet.
- Szczególnie gdy jest tutaj twój przystojny syn - dziewczyna zamachała jej kwiatami przed nosem. - Ten ponury wyraz twarzy dodaje mu tylko uroku.
- Nie sądzę, żebyście do siebie pasowali.
- A to dlaczego? - Tizet wydęła wargi.
- Ty jesteś boginią radości, jego praca jest przeciwieństwem radości.
- To nie przeszkadza, że on mi się podoba. A on znów mnie unika.
- Nie unika cię - roześmiała się May. - Chociaż nie dziwiłabym się, gdyby szukał przed tobą schronienia, dziecko. Ma teraz pełne ręce pracy, bo w dolinach Malonitów, w świecie ludzi, panowały ostatnio częste burze i dużo śmiertelników trafiło na drugą stronę. Poza tym Sinamuka i on muszą dopilnować przemiany Rijutsaki, co nie będzie łatwe.
- May...
- Co, skarbie?
Tizet przygryzła wargi.
- Czy bogini węży naprawdę jest taki straszna?
Bogini dobra zastanowiła się przez chwilę.
- Tak - zdecydowała się na szczerość. - Chyba nawet tak straszna jak Nieznane, które przed tysiącami lat pozbawiło życia dwoje Sunari.
- Chyba nie tak straszna - Tizet zabawnie zmarszczyła nosek. Jej twarz była twarzą dziecka, którym na zawsze pozostanie.
- Może nie - przez myśl May przeleciało nagłe wspomnienie jedynych bóstw które z nieznanych powodów umarły jak śmiertelnicy i poraziło ją gwałtownym lodowatym zimnem. - Nie, Rijutsaka jest straszna na swój własny sposób.
- Rozmawiasz ze mną jak z dzieckiem!
- Rozmawiam z tobą jak z wcieleniem dziecięcych radości.
Tizet roześmiała się perlistym śmiechem, który wszystkich ujmował za serce. Ta mała boginka nigdy nie powinna poznać uczucia, jakie niesie za sobą obcowanie z demonami. Jej syn też o tym wiedział i rzeczywiście unikał jej jak mógł.
W bramie Domu Szczęścia ktoś stanął i machał do niej ręką.
- Tizet, mogłabyś pójść i dać te kwiaty Rekowi?
Rek nienawidził kwiatów i dziecko roześmiało się ponownie na myśl o jego minie, kiedy mu je wręczy.
May skierowała się ku bramie. Stała tam czarnowłosa Iva, wcielenie mądrości. Gdy się zbliżyła, od razu dostrzegła ściągnięte brwi i zaciśnięte usta bogini wiedzy.
- Co się stało, Iv? - objęła ją ramieniem i wprowadziła do wnętrza siedziby dobra. Tutaj też wszystko było zalane światłem, a wrażenie świeżości nadawały lekkie białe firanki i strużki wody doprowadzane do klombu na samym środku sali, w której się zatrzymały.
- Martwię się - Iva odpowiedziała na jej pytanie. - Zgadnij, gdzie poszedł twój syn.
- Do Sinamuki. Miał się dowiedzieć, co Rijuts...
- Tak, poszedł do Sinamuki - przerwała jej szybko. - Ale rozmawiałam z nim i wiem, że postanowił powiedzieć strażnikowi światła o tym demonie, którego przez pomyłkę zwolnił z ostatniej kary.
- Chodzi ci o demona ognia?
- Z punktu widzenia szkodliwości, raczej niegroźny Zenari, który potrafi czasem przysłużyć się ludzkości, ale Kay nie znosi niedopatrzeń.
- Chcesz powiedzieć, że zrobił źle? - May uniosła brwi.
- Nie twierdzę, że źle. Twierdzę jedynie, że przesadził, postąpił nieostrożnie. Zrażać do siebie ducha światła, to zamykać sobie drogę do Kani Lai.
- Przed władcą krainy zmarłych całe Kanti Lai stoi otworem! - zaprzeczyła szybko bogini dobra.
- Ale to Sinamuka decyduje kto tam trafia. Wiesz, w obecnej sytuacji, kiedy Zenari Rijutsaka...
- Wiem - głos May był jakby zbyt szorstki jak na nią, która nie dopuszczała do siebie zniecierpliwienia nawet w usprawiedliwiających je sytuacjach. - Ale wiem również że Kay potrafi o siebie zadbać. Jest po prostu skrupulatny - zmrużyła jedno oko. - Poza tym ty go nie za bardzo lubisz, prawda?
Iva nie potrafiła być nieszczera.
- Po części msz rację, ale nie do końca. I musisz mi wybaczyć to, co z chwilę powiem, ale wiesz, że nie znoszę kłamstwa. Nie o to chodzi że go nie lubię, bo to sprawa względna, ale o to, że mu nie ufam. Jest zbyt zapatrzony w siebie i narobił sobie dużo wrogów wśród pomniejszych Sunari.
- Pomniejsi Sunari - westchnęła ciężko May, jakby to słowo posiadało jakąś magiczną moc, która ją nagle osłabiła. - Pomniejsi Sunari nie mogą znieść tego, że mój Kay panuje nad zmarłymi i ze tym samym jest jedynym bogiem, który zna dokładnie całą wschodnią część siedziby bóstw.
- Jeśli uważasz, że twój syn zdoła utrzymać Rijutsakę w Kanti Lai i że Sinamuka zgodzi się mu pomóc pomimo wyrzutów z powodu demona ognia, nie będę miała żadnych zastrzeżeń. Ale jeśli władczyni węży nie zostanie tam gdzie jej miejsce, na nasz świat spadną różne nieszczęścia.
- Kay zdaje sobie z tego sprawę, Iv. Przez Kanti przeszło już wiele Zenari i jeszcze żadnemu, od początku wszechświata, nie udało się stamtąd uciec. Z tego miejsca się nie wychodzi, chyba że przestaje się być demonem.
- Ale jeszcze żaden Zenari nie był Rijutsaką - zauważyła Iva.
May nie odpowiedziała. Ta myśl dręczyła również i ją. Znajomość charakteru demona węży wskazywała na to, że ona nigdy nie przestanie być Zenari i nie przeistoczy się w Sunari, choćby nie wiem w jak strasznym zakątku piekła by ją osadzono. A to znów wskazywało a to, że tak, jak wielu innych podobnych do niej, na zawsze pozostanie w Kanti Lai. Tylko czy rzeczywiście pozostanie?
- Wierzę w mojego syna - powiedziała z naciskiem, odganiając złe myśli. - Demon zniszczenia spędzi tysiąc lat w piekle, po czym ruszy odbyć swą karę.
- Tak, karę - uśmiech Ivy stał się ponury. - Tylko czy my rzeczywiście chcemy, by wyruszyła? Sądzę, że nie tylko ja chciałabym, by tej kary nie odbywała. Wypuszczenie jej do świata śmiertelników może być tragiczne w skutkach.
- Kay da sobie radę.
- Ufam ci, ale i ty nie jesteś nieomylna.

*
Sinamuka w dalszym ciągu trawił oskarżenie go o zaniedbanie, kiedy poczuł na plecach lekkie dotknięcie. Gdy się odwrócił, ujrzał przed sobą małą czarnowłosą dziewczynkę, trzymającą kwiaty. Pomimo dziecięcego wyglądu była o wiele starsza od Sinamuki, gdyż bogini radości powstała wraz ze wszechświatem, a strażnik światła zrodził się dopiero, gdy zaistniała potrzeba powołania do istnienia Kanti Lai, piekła nieśmiertelnych.
Tizet uśmiechnęła się rozbrajająco i wręczyła mu bukiet. Sinamuka przyjął go, każdym jednak ruchem zdradzając zdziwienie i zakłopotanie. Te nie wróżące nic dobrego odczucia szybko jednak się ulotniły, a duch światła zmarszczył brwi.
- Nie powinnaś była tu przychodzić - upomniał ją. Dość duża różnica wieku nie przeszkadzała mu w tym, gdyż Tizet miała nadal mentalność dziecka. - Wiesz, co mówi May. Podziemia krainy zmarłych nie są odpowiednim miejscem dla ciebie.
- Ale ja wcale nie przyszłam odwiedzić królestwa zmarłych - roześmiała się ślicznie Tizet.
Sinamuka zmrużył oczy.
- Nie przyszłaś do Kaya?
- Nie, chociaż szkoda. On mnie unika - przyznała smutno, ale zaraz rozjaśniła jej się twarz. - Ja tu jestem, bo chcę zrobić coś ekscytującego!
- Chyba nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi...
- May powiedziała, że nie mogę się spotykać z demonami...
- Bo nie wolno - Sinamuka szybko poparł decyzję bogini dobra.
- ...ale nic nie mówiła o rozmowie o nich.
- Chcesz porozmawiać o demonach?
Tizet szybko spuściła oczy, żeby nie dostrzegł w nich radosnego błysku.
- Nigdy, ale to nigdy, nie pozwalano mi stykać się  czymkolwiek co ma związek z Zenari - udała smutek. - Jestem odgraniczona od jednej części naszego świata zakazami May. A przecież nic by się nie stało, gdybym choć trochę poznała ten świat.
- No nie wiem - Sinamuka wsadził twarz w kwiaty. Miały dziwny zapach.
- May się nie dowie - zapewniła szybko Tizet. - A ja tak proszę...
Strażnik światła zmarszczył nos, po części z powodu woni unoszącej się nad bukietem, po części z powodu wytężonej pracy umysłu. Wszystko co wydarzyło się ostatnio, przeleciało mu przez głowę. Kay nie chciał, by Tizet odwiedzała część wschodnią. Kay upomniał go. Kay był niezadowolony z powodu drobnego niedopatrzenia w Kanti. Sinamuka był zły na Kaya. Tizet chciała pozostać w części wschodniej.
"Cóż" pomyślał, nie bez pewnej złośliwości. "Niech Kay się wypcha".
Bogini radości patrzyła na niego wyczekującym wzrokiem.
- No dobrze - powiedział, ale zaraz pogroził palcem. - Ale żadnego zwiedzania. To nie zabawa.
Dziewczynka rozjaśniała jakby na twarzy i podeszła bliżej, stając nad barierką w tym samym miejscu, w którym poprzednio stał on, Sinamuka, wrzucając w otchłań skał zgniecioną kulkę przemowy. W jej oczach nie odbijały się czerwone refleksy, jakby ten świat rzeczywiście jej nie dotyczył.
- Co chcesz wiedzieć? - spytał, opierając się o tę samą barierkę.
Tizet rozszerzyły się źrenice.
- Wszystko - odparła zadowolona. – Wszystko, wszystko.
- No cóż... - Sinamuka podparł ręką głowę i spojrzał w dół, wygrzebując z pamięci podstawowe prawdy o Zenari. - Demony powstały w tym samym czasie co bóstwa dobre, ale dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, ze niemożliwe jest współistnienie w pokoju między nami a nimi. W końcu demony, wiedząc, że nic im nie grozi, zaczęły zsyłać nieszczęścia i na bogów. Wtedy właśnie powstało Kanti Lai.
- Piekło nieśmiertelnych - Tizet skinęła głową.
- Najgorsze Zenari zostają tam na zawsze, ale niektórym pozwala się wrócić i odbyć karę. Co ja mówię, niektórym? Ostatnio prawie wszystkie, które tam trafiły, jakoś stamtąd wyszły. Wiesz, a żeby stamtąd wyjść, trzeba stać się Sunari i nauczyć się przemieniać swą destrukcyjną moc w siłę tworzenia.
- Tak jak demony ognia.
Sinamuka wzdrygnął się lekko.
- Ostatnio dość dużo słyszy się o tych demonach - zauważył i skrzywił się, jakby wypił coś niewiarygodnie obrzydliwego. - Przez pomyłkę odpuściłem jednemu z nich ostatnią karę, ale oczywiście Kay, syn swojej matki, musiał mi wytknąć ten głupi błąd. Zupełnie tak, jakby zdarzały mi się często.
- Czy demonom ognia płonie ogień na głowie?
- W zasadzie tak. Większości z nich płomienie zastępują włosy, a czasami, jak przejdą, zostawiają za sobą sznur ognia. Niektórym pojawiają się iskry w oczach.
- A inne demony? Jak wyglądają?
- Różnie. To zależy od tego jakim się jest demonem. Ale jeśli mam mówić ogólnie, to prawie wszystkie są paskudne. Z wyglądu najgorsze są demony chorób, wodnych kataklizmów i różnych rodzajów śmierci. Najlepiej się prezentują Zenari sił natury. Musisz wiedzieć, dziecko, że oni są zupełnie inni niż Sunari. Najlepiej ci to wyjaśnię, gdy powiem, ze u nich nie ma rozdziałów płci.
To coś nowego. Tizet otworzyła szeroko oczy.
- Zenari są bezpłciowe, a u Malonitów, u śmiertelników, utarło się, że to dlatego, bo każdy z nich jest niepowtarzalny. Ja osobiście sądzę, że to z tego prostego powodu, że powiedzenie "każda potwora znajdzie swego amatora" traci swe zastosowanie w obliczu prawdziwego monstrum. Zenari wody nie są niepowtarzalne, ale ich twarz mówi sama za siebie.
- Mówisz tak, jakbyś ich nie lubił - zauważyła Tizet.
- Bo one lubią tylko samych siebie ("zupełnie jak Kay" pomyślał). W każdym razie mają jedną zasadę, której się zawsze trzymają: demony o imionach żeńskich wcielają się w postać młodych kobiet o czarnych włosach, a te o imionach męskich, w postać czerwonookich mężczyzn.
- Wcielają się?
- Następna rzecz różniąca ich od Sunari. Z powodu własnego, niezbyt budzącego zaufanie wyglądu, natura obdarzyła ich zdolnością przybierania innej, ludzkiej postaci.
- Ale nie wszystkie są paskudne, prawda?
- Nieee - powiedział niechętnie Sinamuka. - Niektóre są tylko straszne. To znaczy ich wygląd budzi grozę, ale nie odrzuca patrzącego - zacisnął mocno zęby. - Rijutsaka do nich należy.
- Chciałbyś pewnie, żeby była obrzydliwa, prawda?
- Uważam jedynie, że wygląd powinien odpowiadać charakterowi. A ktoś z takim charakterem jak Rijutsaka powinien zabijać samym swym widokiem. Mówię ci, dziecko, gorszego demona nie było od czasu  Nieznanego i sądzę, że już nie będzie. Jeśli to coś, czym jest, okaże się zdolne do spełniania dobrych uczynków, to kaktus mi na ręce wyrośnie. Co ja mówię, kaktus? Całe drzewo!
Tizet zachichotała.
- Śmiesznie byś wyglądał z drzewem.
- Ale i tak nie tak śmiesznie jak Rijutsaka podczas czynienia dobra. Mógłaby co prawda podczas pełnienia kary ukryć się przed nami, co nie za bardzo by jej pomogło, bo karę i tak by musiała odbyć. Demony posiadają jeszcze jedną zabawną cechę, a mianowicie mogą się kryć w ciałach prawdziwych ludzi. Nie muszę dodawać, że ludzie nie są tym zbytnio zachwyceni.
- To te demony potrafią więcej od nas - zauważyła trzeźwo Tizet. Sinamuka zmarszczył brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiał w ten sposób. Może dlatego, że sama myśl o jakimś nędznym Zenari który umie więcej niż on, przyprawiała go o mdłości.
- Być może - zmrużył oczy. Ta rozmowa zaczęła go nagle niecierpliwić. - A ty powinnaś już chyba wracać do May.
- Wcale nie!
- I tak już długo tu jesteś. Pamiętaj, że nie wolno ci tu przebywać - chwycił ją za ramię i chciał lekko popchnąć do przodu, ale szybko mu się wywinęła i spojrzała na niego z wyrzutem. Sinamuka trochę złagodniał. - May będzie się denerwować.
- Jeszcze jedna rzecz, tylko jedna!
- Co? - spytał ugodowo. Tizet skinęła palcem, żeby trochę się obniżył, a kiedy przysiadł, złożyła ręce w tubę i szepnęła mu coś do ucha. W tym samym momencie duch światła odskoczył jak rażony piorunem i zrobił minę pasującą najohydniejszemu z wodnych Zenari. Nawet Tizet otworzyła szeroko oczy, niepewna, co za chwilę zrobi.
W końcu jednak Sinamuka odzyskał głos, który mu na krótką chwilę uwiązł w gardle.
- Pokazać ci Rijutsakę?! - nie mogąc za bardzo uwierzyć w tę prośbę. - Pokazać?! Rijutsakę?! Czyś ty oszalała!?
- No nie...myślałam...
- Chcesz żeby bóstwa dobre mnie potępiły?! Rijutsaka! Nie rozumiesz? Byłaby ostatnią rzeczą, jaką ja bym zobaczył w tym wcieleniu! May odebrałaby mi moc i stałbym się zwykłym śmiertelnikiem!
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nawet tak krótkie otwarcie bramy Kanti Lai mogłoby spowodować jakiś przeciek. Zenari mogłyby się wydostać na wolność. Tylko ja mogę tam wchodzić, no i oczywiście Kay, bez obawy, że coś się stanie - ponownie chwycił ją za rękę, tym razem mocniej niż poprzednim razem. - Chodź, odprowadzę cię do Domu Szczęścia.
- A nie musisz tu zostać? Podobno...
- Nic się nie stanie, jeśli na trochę opuszczę to miejsce - ruszył ku wyjściu. - Przecież nie jestem tu więźniem!
Zniknął wraz z Tizet za drzwiami, które prowadziły ku zachodniej części siedziby bóstw. Gdy te się zatrzasnęły, czerwono oświetlony pokój stał się pusty. Nie był pusty od dawna.
Od bardzo dawna.
W pokoju tym, znajdującym się na pograniczu dwóch światów, Sinamuka, strażnik światła, pilnował wejścia do wschodniej części, którą stanowiło królestwo zmarłych bóstwa Kaya oraz Kanti Lai, piekło nieśmiertelnych, miejsce w którym nawet demony traciły całe zło. Kanti Lai, miejsce w którym czas nie miał znaczenia, bo nie dało się z niego uciec.
Iva, bogini mądrości, uznałaby całą sytuację za wyjątkowo zabawną, gdyż jej skłonny do analiz umysł za nic nie przepuściłby okazji przyznania się do własnej pomyłki. Iva byłaby zainteresowana faktem, że to nie na Kaya miała zwracać uwagę, ale na kogoś zupełnie innego.
Gdyby Sinamuka, zawsze czujny, spojrzał w dół, zanim wyszedł, zaniepokoiłby go zapewne mały rdzawy kamyk, toczący się po ścianie jednej ze skał. Nie byłoby w tym prawdopodobnie nic dziwnego, gdyby nie to, że w okolicy przedsionka Kanti Lai nic nie miało prawa spowodować upadek kamyka. Kamień toczył się, podskakując i upadając powoli w dół. A potem następny. I następny. Po chwili zlatywało już sześć kamyków. Dziesięć. A potem piętnaście. Jedna z mniejszych skał drgnęła lekko, jakby wypychana od środka. Towarzyszył temu ledwo uchwytny dźwięk, który raczej się czuło, niż słyszało. W pewnym momencie drgania ruszyły jakiś większy kamień, który z hukiem zleciał w dół, odsłaniając dziurę, z którego wydobyło się czerwone rażące światło. Potem głazy zaczęły spadać jeden po drugim. Światło trysnęło z otworów, zalewając pokój Sinamuki oślepiającą jasną czerwienią. Mniejsza skała zapadła się w głąb, wypuszczając światło rozprzestrzeniające się z zawrotną prędkością. Docierało w głąb części wschodniej, ruszyło również w stronę królestwa Kaya. Następne skały się zapadały. Dźwięk już nie był cichy i przypominał wycie zranionego psa.
Nawet Sinamuka nie mógł nie usłyszeć ostrzegawczego krzyku strażników Kanti.
Z powstałego otworu, prawie niewidocznego z powodu oślepiającej czerwieni, wynurzyła się niepewnie ręka. Ludzka ręka.

*
Reka obudziły nawoływania. Nie było w tym nic dziwnego, ze spał. Podczas gdy w zachodniej i południowej części trwał dzień, we wschodniej i północnej części ciemność okrywała wszystko czego zdołała dosięgnąć. Poza tym bogowie Malonitów nie różnili się zbytnio od ludzi i potrzebowali snu jak każdy człowiek. Rekowi nieobca była również zwykła ludzka nienawiść: nienawidził kwiatów i przerywania snu.
Zerwał więc się teraz z łóżka zgrzytając zębami i trzaskając drzwiami wypadł ze swojej sypialni. Tuż przed nosem przebiegł mu jakiś Sunari, omal nie przewracając go na ścianę.
- Cos się dzieje! - wrzasnął i ręką zastawił drogę kolejnemu bóstwu, próbującemu go ominąć. - Co znaczy to zamieszanie?
- Przedsionek Kanti Lai zapada się! - padła przerażająca odpowiedź. Rek nawet nie zauważył, że bóstwo się ulotniło, bo wpadł szybko do sypialni, przebrał się i dołączył do rzeki mieszkańców części północne, spieszącej do królestwa zmarłych. Już z daleka dobiegło go przejmujące wycie. I wszędzie promieniowało czerwone światło. Coraz bardziej zdenerwowany Rek wpadł do pokoju strażnika światła. Na podłodze siedział Sinamuka, kiwając się w przód i w tył.
- Co to ma wszystko znaczyć? - zawołał, próbując przekrzyczeć hałas panujący wokół. - Czy to prawda? Czy Kanti Lai się zapada?
- Chyba już nie - zapłakał Sinamuka. Rek jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie i nie przypuszczał nawet, że może go takim zobaczyć.
- Jak to, już nie? - bóg odwagi przykucnął i potrząsnął nim za ramiona. - Co się stało, Sinamuka, skąd to wycie?
- Wyszedłem stąd - duch światła spojrzał mu w twarz. Miał czerwone od płaczu, podkrążone oczy. - Opuściłem mój posterunek. Moja głupota nie zna granic. Kayowi i strażnikom udało się jakoś powstrzymać demony, które próbowały uciec, ale całe wejście Kanti jest zniszczone. Zanim się odbuduje, miną lata i dobrze mi tak. Ale...ale...
Nagle wybuchnął takim płaczem, że zagłuszył nawet zamieszanie na dole. Ten płacz ściskał serce.
- Nie ma jej, uciekła... - wyszeptał rozpaczliwie.
- Kto? Kto uciekł?
- Rijutsaka! - zawołał Sinamuka. - Przez moją lekkomyślność!
Rek wpatrywał się w niego z niedowierzaniem i przerażeniem.
- Rijutsaka uciekła z Kanti Lai!